środa, 22 lutego 2012

inernet


Dwa miesiące minęły już od mojego wyjazdu.
Pierwsze godziny,dni ,tygodnie osobno były bardzo trudne.
Byłam przyzwyczajona do Jej obecności ,a tu z dnia na dzień znajduję się wiele kilometrów od Niej. Po przybyciu na miejsce okazało się ,że nie działa mi nawet internet ,który podtrzymywał mnie na duchu. Wpadłam w rozpacz. Zaczęłam płakać i mówić sama do siebie ….jak to jest ,że nawet to mi nie działa. Nic nie mogłam zrobić. Wściekłość.
Zadzwoniłam do Karolinki,że dojechałam szczęśliwie i że internet mi nie działa. Zaczęła mnie uspokajać ,jak zawsze opanowana moja kochana żona. Po kilku dniach udało mi się odzyskać dostęp do internetu. A od dwóch tygodni mam własny internet.
Teraz rozmawiamy nawet trzy razy dziennie i jakoś dni lecą szybciej.
W pracy ,jak w każdej jednej jest różnie ,ale ogólnie mogę powiedzieć,że mam dobrą pracę.
Jedynym minusem jest rozłąka,której chyba nigdy nie nauczymy się znosić bez bólu i łez.
Niestety ja wracam dopiero po Wielkanocy i najgorsze jest to,ze dni które mijają-uciekają bezpowrotnie. Miłość nasza nie gaśnie pomimo braku siebie i wielu innych chwil o których marzymy obie. I muszę się przyznać ,że kocham Cię z każdym dniem coraz mocniej Karolinko.

Z innej beczki....
Jak ostatnio jechałam samochodem i wcale nie szybko,bo jednak przebywam w Alpach i zakręty nie są tu zbyt fajne,to wpadłam w poślizg i obróciło mnie o 90 stopni i wylądowałam na przeciwnym pasie,dodałam gazu i jak gdyby wracałam. Adrenalina podniosła mi się w pół sekundy na maksa. A ludzie w samochodach za mną klęli pod nosem,bo myśleli,że zrobiłam to specjalnie.
Że tak brawurowo zawróciłam. A ja prawie seacika rozwaliłam :-(